PRASOWACZ ARUN

W moich zapiskach czytelnik nie znajdzie porad i sugestii w rodzaju: gdzie zjeść i co zobaczyć. Nie ma w nich informacji o hotelach, muzeach, zabytkach, komunikacji tak charakterystycznych dla tzw. twórczości podróżniczej. Chciałem w nich oddać uchwycony przeze mnie klimat Chennai, bo jest to miasto, które – jak całe Indie – można znienawidzić lub pokochać. Dziś stwierdzam, że nie wybrałem żadnej z tych opcji. Tkwię gdzieś w zawieszeniu pomiędzy „kocham” i „nienawidzę”.  

Jego cały majątek to ważące z 5 kg żelazko z „duszą” i zbita z desek buda. Pracuje w tym samym miejscu czyli przy North Boag Road od 12 lat. „Odziedziczył” to miejsce po ojcu, który też był prasowaczem. Nie żyje od 6 lat. Praca jest bardzo ciężka a to tego ten uliczny żelazko na duszęhałas i zawiesista, gęsta chmura smogu wdzierająca się każdą porą ciała. Nie narzeka jednak bo dzięki niej może utrzymać rodzinę, żonę i trójkę dzieci. Ma na imię Arun i jest jednym z wielu ulicznych rzemieślników pracujących na ulicach Chennai. Trudno mi po wyglądzie określić jego wiek. Twarz zryta zmarszczki, ale bardzo umięśnione ręce i nogi. Szacuję, że może mieć pomiędzy 45 a 50 lat choć wielu Tamilów, z którymi  rozmawiałem w Chennai wyglądało o wiele starzej z powodu ciężkiej pracy, chorób i fatalnych warunków socjalnych w jakich żyją. Arun marzy o tym, aby najstarszego i – jego zdaniem – najzdolniejszego syna posłać do collage.„Niech ma lepiej ode mnie. Jak będzie wykształcony szybciej znajdzie dobrą pracę. Może nawet w urzędzie albo policji. Stała pensja, ubezpieczenie i emerytura” –rozmarza się przesuwając żelazkiem po brązowym dhoti. Jak wygląda jego zwykły dzień? Zwyczajnie. Wstaje o 6 rano. Na śniadanie wypija herbatę zagryzając ciastkiem, bananem lub samosą kupionymi u „sąsiada” z przeciwnej strony ulicy. Potem rozgrzewa „duszę” żelazka w piecyku opalanym węglem drzewnym.Trawa to nawet godzinę .Potem może już prasować. Najlepiej mu się pracuje  do południa i wieczorem kiedy nie ma takiego upału, który w południe dochodzi czasami do 32 stopni. I to w grudniu. W lutym i marcu jest jeszcze gorzej. Bywa nawet i  35 stopni. Bierze od „sztuki” 6 rupii czyli ok.32 groszy. Klientami są głównie okoliczni mieszkańcy zPrasowacz Arun wyjątkiem tych z klasy średniej i bogatych. Ci mają własną służbę i nie muszą korzystać z jego usług. „Kto konkretnie? Pracownicy okolicznych sklepów, restauracji, rodzinnych zakładów rzemieślniczych, kierowcy autobusów i autoriksz, ochroniarze. Bywają nawet policjanci i wojskowi” – dodaje z dumą. Jego dzienny zarobek to ok. 300 rupii czyli jakieś  16 złotych. Wszystko zależy od liczby klientów i ilości dostarczonej przez nich odzieży. Kiedyś zdarzyło mu się ,że jedna z rodzin  przed ślubem jedynego syna, dała mu do prasowania ponad 400 sztuk. Koszule, sari, obrusy, bieliznę  itd. Na realizację zlecenia miał tylko jeden dzień. „Ale udało się” – dodaje. „Dostałem nawet 50 rupii napiwku” – podkreśla z dumą. O czym marzy? O tym, aby zarobić na wynajęcie jakiegoś pomieszczenia, do którego mógłby przenieść swój „zakład”. Byłoby mu lepiej, zwłaszcza w czasie trwającej kilka miesięcy pory monsunowej. Wtedy z powodu ulewnych deszczy musi zamykać swój interes. „A to duża strata” – zasępia się Arun paląc otrzymanego ode mnie „Kingstona” bo normalnie pali „bindi” – tradycyjne indyjskie papierosy skręcane z liści drzewa tendu i wypełnione płatkami tytoniu. 5 rupii za 10 sztuk.

Napisz komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Zabezpieczenie *