MARINA BEACH

W moich zapiskach czytelnik nie znajdzie porad i sugestii w rodzaju: gdzie zjeść i co zobaczyć. Nie ma w nich informacji o hotelach, muzeach, zabytkach, komunikacji tak charakterystycznych dla tzw. twórczości podróżniczej. Chciałem w nich oddać uchwycony przeze mnie klimat Chennai, bo jest to miasto, które – jak całe Indie – można znienawidzić lub pokochać. Dziś stwierdzam, że nie wybrałem żadnej z tych opcji. Tkwię gdzieś w zawieszeniu pomiędzy „kocham” i „nienawidzę”.

SPrzedawca różowych workówTylko kompletny idiota albo ktoś kto nigdy tam nie był może nazwać miejską część Marina Beach – „rajem dla tych, którzy lubią kąpiele w morzu, na słońcu czy spacery wzdłuż brzegu”. Wiele przewodników reklamuje ją jako jedną z 10 atrakcji Chennai, którą każdy turysta powinien odwiedzić. A tymczasem zamiast złotego piasku, ciszy i spokoju jest jeden wielki śmietnik, po którym przewalają się tłumy ludzi.

Odstręcza już samo dojście do brzegu Zatoki Bengalskiej od strony Marina Beach Road. Prowadzi do niego alejka wzdłuż, której stoją zbudowane z czego się da stragany. Jedne oferują owoce i soki. Inne smażone na poczekaniu świeże ryby otoczone czerwoną warstwą chili. Można się tu zaopatrzyć w okulary przeciwsłoneczne, pirackie gry komputerowe i płyty CD. Dla chętnych chcących rozładować stres związany ze spacerem tą drogą, są strzelnice, w których można postrzelać do kolorowych baloników i wygrać np. pluszową małpkę, wyliniałą co nieco od słońca i tarmoszenia przez dzieciaki.

straganNad samym brzegiem jest głośno i śmierdzi spalonym olejem, zapachem spoconych ciał i gotowaną w wielkich garach ciecierzycą. Kiedy już myślisz, że za chwilę zanurzysz stopy w morskiej wodzie, dopada cię trzech tamilskich „kowbojów” oferujących za 300 rupii (5 USD) kilkunastominutową przejażdżkę na koniach. Załóżmy naiwnie, że po tych wszystkich przygodach, chcesz się wykąpać lub choćby pospacerować w wodzie. Zły pomysł, biorący się z założenia, że morze jest po to, by się w nim m.in. wykąpać. Niewiele osób się kąpie i są to prawie zawsze nastoletni Tamilowie chcący może popisać się przed kolegami czy dziewczynami. Cała reszta nawet się do wody nie zbliża, bo wie, że Zatoka Bengalska w tym miejscu to jedna wielka kloaka. Ujście dla nieczystości z całej metropolii.

Patrząc jednak na te uśmiechnięte i rozradowane twarze rezygnuję z pomstowania na wszechobecny brud i też zaczynam rozkoszować się urokiem chwili. Wyciągam się na piasku. Przymykam oczy. Pod wpływem słońca i zmęczenia zapadam w stan pośredni pomiędzy snem i jawą.  Jakby z daleka dociera do mnie natarczywy dźwięk dzwonka. To sprzedawca czegoś na kształt cukrowej waty oznajmia, że nadchodzi ze swoim wózkiem. Czuję  na twarzy jego cień. Słyszę  szelest przeliczanych banknotów. Zasypiam.

FikołkiPo chwili budzi mnie rytmiczne bębnienie. Kątem oka dostrzegam siedzących na piasku mężczyznę i kobietę. To on gra na bębnach. Kobieta, zapewne żona, wtóruje mu klaskaniem. Przed nimi dwie kilkuletnie dziewczynki, jedna starsza druga młodsza, tańczą i  dokonują wprost nieprawdopodobnych popisów gimnastycznych. Z dwóch drobnych ciałek w perkalikowych sukienkach powstaje – dzięki kilku uchwytom – koło zataczające kilkanaście obrotów wokół siedzącego na kocyku malca. Maluch, z buzią umorusaną sokiem z arbuza, przypomina porcelanową figurkę małego Buddy. Patrzy na swoje siostry i dobrotliwie się uśmiecha. Pokaz się kończy. Nieśmiałe oklaski. Dziewczynki wraz z mamą krążą wśród widzów zbierając datki do kapelusza. Potem odchodzą brzegiem zatoki na miejsce nowego pokazu, czule  trzymając się  za ręce. Emanują spokojem i godnością. Zdają się mówić – „przecież my nie żebrzemy, my pracujemy”.

Spacerując po stercie śmieci: opakowań po napojach, lodach, nieprzeliczonej liczbie gumowych klapek plażowych i gnijących na słońcu resztkach jedzenia zadaję sobie  pytanie – co skłania tysiące mieszkańców Chennai do spędzania wolnego czasu na tym  nadmorskim śmietniku Zatoki Bengalskiej? Może chęć bycia razem, a może tęsknota za morskimi podróżami, które zaprowadziły niegdyś Tamilów, w czasach rządów potężnych królów z dynastii Chola, na Sri Lankę czy Archipelag Malajski? Dziś  już wiem, że nie ma sensu szukać na nie odpowiedzi, bo ważniejsze od stawianych pytań są chwile razem przeżyte.

 

Napisz komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Zabezpieczenie *